Jack Garratt prezentuje drugi album, „Love, Death & Dancing”. Premiera zaplanowana jest na 29 maja 2020. Singlem promującym wydawnictwo jest utwór „Time”.
Za produkcję krążka odpowiadają Jacknife Lee i James Flannigan. Przed premierą płyty, artysta udostępnił trzy kawałki w serwisach cyfrowych. Kompilacja nosi tytuł „Vol. 1” i zawiera m.in. singiel „Time”. Są to pierwsze premierowe nagrania od czasu wydanego w 2016 „Phase”. Jak mówi sam artysta: – Mój nowy album napisałem album jako ktoś – i dla wszystkich tych – którzy lubią tańczyć, ale niekoniecznie chcą wychodzić z domu w sobotę wieczorem na imprezę. To muzyka dla tancerzy-domatorów.
Gdyby Jack Garratt nie był muzykiem, zostałby bardzo surowym recenzentem. Zawsze jest pierwszy do krytykowania własnej twórczości. Zapytaj go o wydany w 2016 debiut „Phase”, a 28-latek bez zawahania stwierdzi, że to album „przepełniony rzeczami i nierówny”, „sprytne bzdury… płyta pełna pięknych metafor, które tak naprawdę nic nie mówią. Byłem zbyt przestraszony, by wypowiadać się tam prawdziwie. Nie wydawało mi się, że ludzie chcą tego słuchać. Dlatego produkcja na tym albumie jest tak mocna”. Tak, kwestionuje nawet produkcję: „Nie sądziłem, że jestem dobrym producentem, dlatego skorzystałem z mnóstwa trików, które miały sprawić, że ludzie pomyślą: o, dobry jest. Podobnie z tekstami: były powierzchowne, miały robić pierwsze dobre wrażenie, ale wcale nie uważam je za dobre”.
Szykując się do premiery „Love, Death & Dancing”, Jack patrzy wstecz na czas nagrywania debiutu nie do końca z wdzięcznością, ale też z docenieniem mądrości, którą dał mu ten czas – ciężko wypracowanej, owszem, jednak bardzo cennej. To doświadczenie, które uzbroiło go do walki w kolejnych bitwach. Jeśli wydaje się, że to droga przez mękę – „Love, Death & Dancing” to, dla kontrastu, bardzo radosny album. Na krążku artysta nie boi się opowiadać o turbulencjach, jakie go spotkały. Jest to także również triumf przetrwania i odwagi.
Artysta wspomina: „Byłem w momencie, w którym teoretycznie wszystko powinno się zgadzać. Mam 24, 25 lat, mój album nie tylko się sprzedał, ale sprzedał się świetnie, na całym świecie, wyprzedawały się koncerty, dostawałem te wszystkie wyróżnienia i nagrody – powinienem czuć się co najmniej komfortowo. Ale zamiast tego byłem przerażony i samotny, desperacko potrzebowałem uczucia. Uświadomiłem sobie, że rzekome filary są bardzo niestabilne. Nie były prawdziwe”.
Zaraz po ostatnim przystanku trasy w Brighton, Jack i jego wówczas narzeczona Sarah, polecieli do Chicago, by pobyć trochę z jej rodziną. Nie był to jednak oczekiwany azyl: „Pamiętam, że wszedłem do domu i nagle poczułem się jak sparaliżowany. Czułem pustkę i zagubienie. Mamy takie same tatuaże z łyżkami teraz, właśnie z powodu wydarzeń tamtego dnia. Wszedłem do kuchni, by zjeść płatki i nie miałem pojęcia, gdzie są sztućce. To może zabrzmi dziwnie, ale poczułam się wtedy tak samotnie, a byłem przecież w miejscu, w którym powinienem czuć wyłącznie bezpieczeństwo. I to wiele mówiło o tym, co się wydarzy przez następne dwa i pół roku.
Przerwa świąteczna w Nowym Jorku dwa lata temu, wycieczka, która jest marzeniem wielu osób, stała się katalizatorem do brutalnego otrzeźwienia: „Jakimś sposobem, w środku całej tej radosnej atmosfery – poszliśmy do kina, na nagranie „Saturday Night Live”, było cudownie, wszystko to chciałem zrobić od dawna, z kobietą, którą kocham – przyszło do mnie przytłaczające uczucie. Mimo otaczającego mnie szczęścia, jakaś dziwna strzała smutku była w stanie dotrzeć i uderzyć mnie prosto między oczy. W tamtej chwili nie czułem w ogóle miłości do samego siebie. Wyłącznie nienawiść”.
Jak to często bywa w przypadku artystów (to okropne, lecz tak się dzieje), to ciężkie doświadczenie dało Jackowi inspirację do napisania nowej piosenki. Konkretnie „She Will Lay My Body On The Stone”, jeden z tych momentów na „Love, Death & Dancing”, w którym myślisz: nikt nigdy nie mówi czegoś takiego. Garatt pracował nad krążkiem z dwoma producentami: Jacknife Lee oraz Jamesem Flanniganem. Obaj wyprodukowali po połowie płyty. Jak mówi artysta: „Byli nieocenieni w przywracaniu mi wiary w siebie. Jacknife podszedł do mnie z pozycji szacunku. Lubił „Phase” i był otwarty na różne problemy związane z tą płytą”.
„Anyone” z „Love, Death & Dancing” przypomina Petera Greena z czasów Fleetwood Mac, „Mara” zawiera wpływy produkcyjne słyszane u Lindseya Buckinghama w okolicach „Tusk”, a „Time” może zostać uznane za spadkobiercę „Baba O’Reilly”, jak i „Boys of Summer”. „Better” to hołd dla Beach Boys, Daft Punk i „Beat It”.
Jack Garratt do swojego drugiego albumu przygotował film korespondujący ze wszystkimi utworami na płycie. Zasada jest jedna: za każdym razem pierwsze ujęcie jest takie samo jak ostatnie: „Bitwa w głowie jest cykliczna, nieskończona, jak pętla”.
„Myślę, że po raz pierwszy czuję dumę z piosenek, które zrobiłem” – podsumowuje Jack Garratt, mówiąc o „Love, Death & Dancing”.